Pandemia niedługo będzie obchodzić roczek, rozwija się, chodzi, gaworzy. Wszyscy widzimy jej postęp, spotyka każdego z nas. Jednak inaczej niż roczne dziecko, które dostrzega w parku obcego dorosłego – spojrzy, może się uśmiechnie, pójdzie w swoją stronę. Rocznej pandemii nie da się po prostu wyminąć.
Mały człowiek uczy się życia przez kontakt z drugim człowiekiem.
Od dłuższego czasu ekrany dominują w rozwoju człowieka, nawet jeśli telewizor został wyparty przez komputer albo smartfona. Dziecko uczące się życia przez te komunikatory, uczestniczy w komunikacji pośrednio. Jak pokazują badania, mózg małego człowieka nie umie jednak rozróżniać między przekazem w 2D, a przekazem w 3D, a nauka przy ekranie daje gorsze efekty. Dawno temu usłyszałam smutną historię dziecka, które rodzice sadzali przed telewizorem od oseska, dlatego, gdy było spragnione, zamiast prosić o picie, krzyczało „Coca-cola to jest to!”.
A uczniowie?
Od roku zwielokrotnili swą komunikację z rówieśnikami i dorosłymi w świecie wirtualnym a uszczuplili w realności. Wirtualność ma to do siebie, że drastycznie ogranicza korzystanie z pięciu zmysłów przy poznawaniu świata, zwłaszcza małego człowieka. Zaś całą siłę przekazu koncentruje na zmyśle wzroku i słuchu odbiorcy (i nadawcy). Ktoś zaprzeczy (ja sama mogłabym, korzystałam swego czasu ze zdalnej nauki tańca współczesnego), przecież przez komputer też można włączyć ruch, aktywność fizyczną. Ale procent takich aktywności wobec biernego uczestnictwa w świecie zapośredniczonym jest niewielki – jak obserwuję. Oficjalne dane potwierdzają moje przypuszczenia. W styczniu minister Czarnek zdobył się na takie stwierdzenie: „Krzywa otyłości wśród polskich dzieci i młodzieży, niestety z powodu również pandemii koronawirusa i przebywania w domu bez ruchu, dramatycznie rośnie”.
Ameryki, Panie Ministrze, nie odkryłeś.
Otyłość zawsze szła w kontrze do aktywności fizycznej, tym razem jej sprzymierzeńcami (prócz jedzenia śmieciowego i telewizji) są: komputer i zdalne nauczanie. Gdyby więc najpierw upersonifikować obraz pandemii do rocznego dziecka, a zaraz potem w tym dziecku zobaczyć alegorię współczesnego, „covidowego” ucznia podstawówki, dostaniemy widok smutny i wielce przejmujący: oto w parku, przerzedzonym z liści, szarym (wszak wiosna jeszcze nie nastała), siedzi na ławce roczny berbeć, ze smartfonem w rękach, grzecznie oglądając kreskówki. Słucha i patrzy, patrzy i słucha. Świat wokół niego pochłania go tyle, co przeszłoroczny śnieg. Gdzieniegdzie pośpiewujące ptaki zostają zagłuszone przez głosy z bajki, hałas to dobry sposób na utrzymanie uwagi dziecka. Pandemiczny Roczek jest okrąglutki, co może cieszy zatroskane babcie i ciocie, ale nie rodziców. Najchętniej jednak przebywa w świecie wirtualnym w domu. Czy brakuje mu kontaktu z rówieśnikami? Ma go w bajkach, na szklanym ekranie smartfona. Dorośli mają spokój, dziecko jest ciche i zaopiekowane.
Czy w obecnej sytuacji ma sens przypomnienie rekomendacji ekspertów co do czasu w cyberprzestrzeni?
Oczywiście, 2 godziny dziennie to limit czasowy, poza którym zdrowie psychiczne i fizyczne dziecka ulegnie wypaczeniu. Wirtualność jest tworzona – co przyznali eksperci z Doliny Krzemowej w słynnym filmie dokumentalnym „Dylemat społeczny” – by wciągnąć użytkownika najmocniej jak się da. Skoro edukacja przeniosła się do wirtualności, warto rozdzielić czas nauki od czasu poza nią, i zachęcać dziecko do kontroli tego drugiego. To ono ma mieć kontrolę nad cyberprzestrzenią, a nie na odwrót.